W moim akurat
przypadku był to strumyk, który nazywaliśmy po prostu – „Struchawa”. Płynął
sobie przez park w środku Świecia i jakoś tak się zawsze składało przez kilka
lat, że moja droga ze szkoły podstawowej do domu wiodła wzdłuż niego. Bieg
strumyka był zgodny z kierunkiem, w którym podążałem, co było dość istotne dla
śledzenia ruchu okrętów z papieru lub kory. Poza tym budowaliśmy z kolegami
wspaniałe tamy i wodospady, albo walczyliśmy z groźnymi zatorami lodowymi.
Dziwnym trafem zawsze i w zimie i w lecie, gdy wracałem ze szkoły nogi miałem
mokre, mniej więcej do kolan. Niestety pomimo kategorycznych zakazów rodziców i
ku wielkiemu utrapieniu mojej mamy próby oderwania mnie od strumyka i zmiany
trasy mojej drogi ze szkoły spełzały na niczym.
Teraz ten strumyk
wydaje mi się jakiś mały, ale lubię wzdłuż niego spacerować, łatwiej mi się
wtedy wspomina. W czasach mojego dzieciństwa (koniec lat 60-siątych i początek
70-siątych) funkcjonowały w Świeciu dwie parafie. Jedna mieściła się w kościele
pobernardyńskim, na terenie pięknego, zachowanego prawie w całości klasztoru.
Druga bazowała
na poewangelickim kościele z czerwonej cegły i z charakterystyczną wieżą z
dwiema kopułami.
Nie należałem do
żadnej z tych parafii, bo mój tato był wtedy młodym podoficerem w Ludowym
Wojsku Polskim i w takim niewielkim miasteczku jak Świecie wojskowy nie mógł
sobie pozwolić na uczęszczanie do kościoła. Oficjalnie nie było to zabronione,
ale były nieoficjalne formy nacisku: urlopy, nagrody, awans, mieszkanie.
Wprawdzie każdemu wojskowemu należało się mieszkanie, ale ..... można było mieć
mieszkanie jakieś tam lub mieszkanie jakiego się chciało, wystarczyło dokonywać
właściwych wyborów. Wybory mojego taty, młodego wojskowego na dorobku, z
rodziną nie były więc wolne od nacisków.
Nie było to
zresztą takie oderwane od ówczesnej rzeczywistości, w Świeciu było wtedy dwóch
liczących się pracodawców : Zakłady Celulozy i Papieru, oraz pułk łączności
LWP. Nad pobliskim jeziorem Deczno, były dwie plaże i dwa ośrodki wypoczynkowe,
jeden wojskowy drugi „Celulozowy”. Rodziny wojskowych wspólnie wypoczywały,
mieszkały na wyodrębnionych osiedlach, nawet ich ogródki działkowe sąsiadowały
ze sobą. Całe środowisko było mocno skonsolidowane i podatne na działanie
oficerów politycznych.
Nie tylko
związki wojskowych z kościołem były niemile widziane, dotyczyło to również
innych osób. Wszystkie ważne stanowiska rozdawała w tamtych czasach lub
przynajmniej akceptowała partia PZPR, niewielu było wtedy bezpartyjnych
dyrektorów. Jeżeli więc taki dyrektor lub inny tego typu dostojnik
chodził do kościoła i słuchał ideologii odmiennej od tej jedynej słusznej, a
zawsze znajdował się ktoś życzliwy i informował odpowiedniego sekretarza,
dyrektor tracił zaufanie partii.
Kurcze, jak
czytam to co napisałem powyżej, dochodzę do wniosku, że w naszym kraju przez
cały okres PRL-u tliła się jakaś wojna i każdy był skazany na dokonywanie
wyborów.
Teraz w Świeciu wyremontowany został
najstarszy XV wieczny kościół gotycki, który w czasie mojego dzieciństwa
znajdował się w ruinie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz