niedziela, 21 lutego 2021

Brda z kajaka

Oprócz wielkiej zapory tworzącej Zalew Koronowski są na Brdzie jeszcze dwie mniejsze. Każda z nich zasila niewielką elektrownię wodną. Zapory te spowalniają rzekę i powodują, że jest w niej dużo wody

 


 


Tworzą one na rzece bardzo szerokie miejscami rozlewiska, sprawiają że przypomina ona ciąg połączonych jezior, w których woda prawie stoi.

 


 

Oczywiście oznacza to dla kajakarzy, że muszą przyłożyć się do wioseł ale chyba rekompensują to widoki i jakiś przedziwny sielankowy spokój. O czystości wody może świadczyć widok pijących koni.

 


 

Jedną z zapór tworzy elektrownia wodna w Tryszczynie, trzeba  tam przenieść kajak po lewej stroni od zapory patrząc od strony górnego biegu rzeki.

 



 

Patrząc na spokojną rzekę o świcie, gdy promienie słoneczne padają prawie równolegle do lustra wody ma się nieodparte wrażenie, że to spokojne jezioro.

 


 

Nie myśli się wtedy o nadętych politykach, wiecznie zakorkowanych miastach, wirówce codzienności i zabieganym pośpiechu życia. W takich chwilach ogarnia człowieka tylko spokój i podziw dla matki natury. Są bezcenne. Takich wrażeń nie zapewni nawet najlepszy film w multikinie.

 


 

Spokojny i szeroki bieg rzeki kończy się na zaporze w Smukale. Zapora w tym miejscu powstała znacznie wcześniej niż w Tryszczynie. Pamięta więc jeszcze czasy kiedy Brdą spławiano drewno z Borów Tucholskich. Znosiliśmy kajaki wzdłuż torów, którymi kiedyś wózkami spuszczano tratwy.

 



 

Od tej zapory do Bydgoszczy Brda ma charakter rzeki górskiej. Nie jest to może odcinek szczególnie długi, bo ma zaledwie kilka kilometrów ale wymaga od kajakarzy zwiększonej uwagi i koncentracji. Rzeka nie jest już tutaj szeroką autostradą lecz wijącą się dziko ścieżką pełną wirów i przeszkód.





Jeżeli ktoś się  zagapi na widoczki może to się skończyć niechcianą kąpielą. Nurt wody jest tu bardzo szybki, a koryto rzeki ma wiele zakrętów. Brzegi dzikie i obfitują w zatopione lub podtopione konary. Podróżując kajakiem trzeba się naprawdę skupić na wiośle.

 


 



 

poniedziałek, 6 lipca 2020

Bystyrzyca nad Bystrzycą


Bystrzycę Kłodzką pierwszy raz zobaczyłem dawno temu, spędziłem w niej miesiąc wakacji w 1978 roku razem z kolegą z ogólniaka, który miał tam rodzinę. Nie pamiętam już jak tam wtedy dojechaliśmy, zapewne większość drogi przejechaliśmy pociągiem. W tamtych latach Polskie Koleje kojarzyły się z bezpieczeństwem i budziły zaufanie. Teraz jadąc pociągiem z Bydgoszczy do Wrocławia przy każdej mijance, gdy za oknem przedziału przelatywał pociąg jadący w przeciwną stronę nachodziła mnie refleksja, jak to się szczęśliwie złożyło, że tamten pociąg jedzie po sąsiednim torze i zastanawiałem się czy następnym razem też będę miał tyle szczęścia.

Zamieszkaliśmy u wujostwa mojego kolegi, a właściwie w ich ogrodzie gdzie pozwolili nam rozbić namiot. Bardzo nas to ucieszyło, bo początkowo chcieli, żebyśmy spali w domu, a przecież nie po to wyrwaliśmy się z własnych, to znaczy rodzicielskich domów, żeby poddawać się rygorom innego domu. Może teraz już tak nie jest ale kiedyś każdy dom miał swój własny rytm, własny porządek, określone pory posiłków, itd. Dzięki mieszkaniu w namiocie nie musieliśmy się do tego porządku zbyt ściśle stosować, mieliśmy coś swojego i mogliśmy częściowo wyrwać się z kurateli wujostwa, które twierdziło, że jest za nas odpowiedzialne. Mieszkanie w namiocie kojarzyło się z wakacjami i wolnością, tym bardziej że nie była to nasza pierwsza namiotowa wyprawa.

Niestety również w tamtych odległych czasach wakacyjne dni słoneczne były przeplatane dniami dżdżystymi, a jak padało to wiadomo, była masakra, totalne nudy. Przypomnę może że nie było wtedy komputerów, komórek, ani telewizji kablowej. Przerąbane, nie?  Jedyne co mieliśmy do dyspozycji to karty i szachy. Lubiłem już wtedy pograć w brydża ale w domu wujostwa ta gra nie była znana, królowała tam kanasta, więc musiałem grać w kanastę, chociaż może nie do końca tę grę polubiłem.

Wszystkie suche dni spędzaliśmy włócząc się po okolicy tak bardzo odmiennej od moich rodzinnych stron. Zachwycało mnie tutaj wszystko: strome uliczki, budynki na różnych poziomach, rzeka – potok i widoki gór. Podobała mi się nawet senna atmosfera miasteczka.

 




 

To zauroczenie pozostało do dzisiaj, chociaż nie bywam tam często. Ostatnio byłem, tam kilka laty temu i chociaż niektóre obiekty wyremontowano i odrestaurowano Bystrzyca sprawia;a  wrażenie jakby ciągle jedną nogą tkwiła w PRL-u. Nawet jednak to zaniedbanie i jakby zapomnienie w tym miasteczku zdaje się dodawać mu uroku.

 








 

niedziela, 14 czerwca 2020

Babia Góra


Jest dostojna i ogromna jej masyw wyróżnia się spośród wszystkich pasm Beskidów. Miło było ją odwiedzać chętniej i częściej zatłoczone Tatry czy Karkonosze.



Babia Góra widziana z przełęczy Brona.


Babia Góra widziana z dołu z przełęczy Krowiarki


Babia Góra widziana zza przełęczy Krowiarki.


Babia Góra widziana ze szczytu Pilsko.


Sądzę że w dużej mierze przyciągająca atmosfera powstała za sprawą przytulnego i klimatycznego schroniska na Markowych Szczawinach, wiele razy zdarzało mi się suszyć tam buty na piecu przy łaźni.

 




 

środa, 10 lipca 2019

Raj na Słowacji


Zadziwiająco ukształtowany teren, utworzony przez kilka rzeczek i potoków, które przedzierając się przez masyw wzgórza wyżłobił sieć jarów, wąwozów i kanionów. Nazwany Słowackim Rajem, bardzo malowniczy zakątek, udostępniony dla turystów i wyposażony w instalacje pomagające dojść do najbardziej atrakcyjnych widokowo miejsc.
Gdy się tam wchodzi jak żywe stają przed oczami sienkiewiczowskie opisy z „Ogniem i mieczem”. Królestwo kozackiej  wiedźmy Horpyny i Czeremisa, w którym pan Wołodyjowski, Zagłoba i Rzędzian odnaleźli Helenę Kurcewiczównę.